Koreańska Strefa Zdemilitaryzowana, zwana DMZ, to wąski pas ziemi rozciągający się przez cały półwysep koreański,
który oddziela Republikę Korei na południu od Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej na północy. Została utworzona w 1953 roku jako element zawieszenia broni kończącego działania wojenne wojny koreańskiej, która nigdy formalnie nie zakończyła się traktatem pokojowym. Mimo swojej nazwy, DMZ należy do najbardziej zmilitaryzowanych miejsc na świecie – strefa sama w sobie jest wolna od jednostek wojskowych, lecz po obu stronach tej linii gromadzą się setki tysięcy żołnierzy, pojazdy opancerzone, działa i systemy obrony przeciwlotniczej. Przez środek strefy biegnie Linia Demarkacyjna, uznawana za faktyczną granicę między państwami, choć formalnie żadne z nich nie uznaje tej linii jako stałej granicy międzynarodowej.
W najbardziej znanym punkcie DMZ znajduje się wioska Panmundżom, miejsce rozmów rozejmowych i późniejszych spotkań przywódców obu Korei. To właśnie tutaj, w charakterystycznych niebieskich barakach, można stanąć z jednej strony w Korei Południowej, a z drugiej w Północnej, o ile jest się akurat dyplomatą z eskortą ONZ. Mimo napięć, to także miejsce symbolicznych gestów pojednania, takich jak słynny spacer Kim Dzong Una i Mun Dze Ina w 2018 roku, który odbył się właśnie na linii granicznej. Co ciekawe, DMZ stała się przez dziesięciolecia mimowolnym rezerwatem przyrody – ze względu na brak ludzkiej ingerencji rozwijają się tu liczne gatunki roślin i zwierząt, w tym rysie, żurawie mandżurskie czy dzikie świnie.
Obszar ten owiany jest legendami i napięciami, ale też niezwykłą ciszą i dzikością, których nie spodziewałby się nikt po granicy dwóch państw wciąż formalnie znajdujących się w stanie wojny. Nieliczni turyści mogą odwiedzać DMZ z południowej strony w ramach zorganizowanych wycieczek, przy czym obowiązują ścisłe zasady bezpieczeństwa, a zakaz fotografowania może dotyczyć nawet... latarni ulicznych. Po stronie północnej, DMZ prezentowana jest jako „mur agresji imperialistów”, i również stanowi atrakcję turystyczną – choć bardziej propagandową niż edukacyjną. Na południu strefa stała się przedmiotem licznych instalacji artystycznych, muzeów i pomników pokoju, jak np. dzwon pokoju w Imjingak czy tunel infiltracyjny odkryty przez Południe, który miał służyć do inwazji.
W DMZ znajduje się także punkt JSA – Joint Security Area – jedyne miejsce, gdzie żołnierze obu państw mogą stanąć twarzą w twarz. Jeszcze do niedawna stali tam w niemym napięciu, przypominając żywe posągi. Obecnie kontakt jest ograniczony, a komunikacja – prowadzona głównie przez głośniki lub sygnały świetlne. Napięcia w strefie nie znikają; co jakiś czas pojawiają się incydenty, takie jak ucieczki żołnierzy z Północy na Południe, ostrzały czy operacje psychologiczne prowadzone z głośników. Jednocześnie strefa budzi fascynację jako miejsce, w którym historia stoi w miejscu, ale natura idzie naprzód. Nie brakuje propozycji przekształcenia DMZ w park pokoju, choć każda z nich natrafia na mur politycznej nieufności.
Strefa ta stanowi dosłowne i symboliczne rozdarcie między dwoma światami – jednym z najbardziej zamkniętych i jednym z najbardziej otwartych. Jej istnienie to przypomnienie, że granice są nie tylko liniami na mapie, ale także przestrzeniami pamięci, traumy i nadziei. Choć wydaje się statyczna, DMZ żyje – nie tylko przez toczące się tam życie biologiczne, ale też przez to, co wyobrażają sobie o niej ludzie z obu stron. Z wysokości wież obserwacyjnych i bunkrów wygląda niczym scenografia do filmu szpiegowskiego, ale dla wielu Koreańczyków to po prostu linia, za którą wciąż mieszka ich rodzina. Tak oto pas ziemi szerokości czterech kilometrów niesie na sobie cały ciężar niepodzielonej historii – i bardzo możliwej przyszłości.